O tym jak udało mi się przeżyć piątek 13-stego....Wiem, że już jakiś czas po tym dniu, ale jeszcze nie jeden taki dzień w życiu nas spotka, więc post zdecydowanie się przyda. Piątek 13-stego, godzina 6.30 dzwoni budzik. Standardowo odpalam snapchata i przeglądam snapy znajomych czy osób z bloga. Co trzeci snap to przerażenie w związku z tym jaki mamy dzień. Szczerze mówiąc zaraz...
Osoby, które czytają mojego bloga już jakiś czas, pewnie zauważyły, że lubię poruszać na nim poważne, niekiedy życiowe, dotyczące każdego z nas tematy. Łatwo przychodzi mi pisanie o rzeczach, które dotykają każdego z nas, a nie zawsze jesteśmy tego świadomi, bądź po prostu się o tym nie mówi. Mimo to, lubię również pisać luźniejsze notki, tak jak dwie czy trzy ostatnie. Dzisiaj jednak...
Godzina 21.53, a Iza zaczyna pisać notkę. Szczerze mówiąc w mojej ponad trzy-letniej karierze blogowej chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się to o podobnej godzinie. Zwykle wole robić to przed lub popołudniu, ponieważ mój mózg zdecydowanie lepiej wtedy pracuje. Dzisiaj jednak coś mnie tchnęło, więc postanowiłam wziąć laptopa i odezwać się do Was. Co u mnie? Dzieje się, oj dzieje. Na nudę...
Po tytule posta pewnie większość z Was pomyśli, że w notce będę namawiać wszystkich do kochania swojego życia i pokazywania, że mimo wszystkich przeciwności losu życie jest piękne. Otóż nie, nie tym razem. To wszyscy doskonale znamy z teorii, a czasem i z praktyki. Dzisiaj po prostu chciałabym podzielić się z Wami pewną refleksją, która tchnęła mnie (zresztą jak najczęściej) przy porannym słuchaniu...